W niedalekim Juszczynie proboszczem był karnie przeniesiony z Krakowa kapelan Solidarności i KPN-u ks. Adolf Chojnacki. Sulka miał za zadanie m.in. jego inwigilację. Kiedy po pół roku pracy w SB, dostał od dowódcy rozkaz zabicia księdza – rzucenia z wiaduktu nad trasą do Krakowa ciężkiego kamienia w jego samochód – odmówił stanowczo.
Próbowano go zastraszyć. Zareagował raportem do wyższej jednostki, opisującym zbrodnicze zlecenie. Złożył wypowiedzenie z resortu. Bezpieka chciała go uciszyć - aresztowano go w sfingowanej sprawie rzekomej kradzieży siatki górniczej. Obiecano, że wyjdzie, jeśli wycofa raport i zamilknie. Sulka bał się o życie, wiedział że może je uratować tylko wtedy, kiedy sprawa wyjdzie na jaw. Odmówił. W śledztwie grożono mu postawieniem dodatkowych zarzutów – ujawnienia tajemnicy służbowej resortu. Nie złamali go.
Z aresztu udało mu się przesłać gryps do krakowskiej Kurii, w którym opisał w paru zdaniach swoją sytuację. Księża, którzy go przeczytali, uznali to za jakąś prowokację władz i chcieli kartkę wyrzucić do kosza. Na szczęście powiadomili współpracującego z Kurią mecenasa Andrzeja Rozmarynowicza. On uznał tekst za wiarygodny i zgłosił się do aresztu jako adwokat, z propozycją obrony.
Dzięki Rozmarynowiczowi informacja przeciekła do prasy podziemnej. Zajął się nią szczególnie Andrzej Izdebski, jeden z liderów krakowskiej KPN, w przeszłości żołnierz AK. Sprawy już nie dało się władzom wyciszyć, nie udało się Sulki zlikwidować, co niewykluczone, że nastąpiłoby, gdyby nie ujawnienie sprawy.
To pierwszy moment, kiedy los zetknął mnie z panem Kazimierzem. Brałem udział w akcjach KPN-u z żądaniem jego uwolnienia. Zachował się nawet esbecki film, w którym widać jak przemawiam w jego obronie.
Kazimierz Sulka siedział do końca PRL.
Pan Kazimierz chorował na serce. Zmarł w biedzie i w zapomnieniu. Do końca życia był ciągany po sądach przez esbeków za rzekome pomówienia. Gnębili go cały czas.
Ale gnębili go nie tylko esbecy. Został ostatnio, za rządów PiS-u, objęty ustawą... deubekizacyjną!
Państwo polskie odebrało mu 600 złotych emerytury miesięcznie. Ciężko chory, stary człowiek dostawał 900 złotych na przeżycie miesiąca. Na życie, leki, czynsz, prąd, pomoc ciężko chorej córce...
Cóż, kolejny dowód na to, że coś nam z tą III/IV RP nie wyszło.
źródło: Maciej Gawlikowski/Internetowe Archiwum KPN