Opublikowane na Powiat Suski Wiadomości: Sucha Beskidzka 24, Zawoja, Maków Podhalański, Jordanów, Stryszawa (https://www.powiatsuski24.pl/)

Kuba Kociołek (Babia Góra): Nie wyobrażam sobie gry w innym miejscu [WYWIAD]

Gdyby obudzić kibica Babiej Góry w środku nocy pytaniem o zawodnika, który najbardziej kojarzy się z suskim klubem na przestrzeni ostatnich lat, to Kuba Kociołek byłby wśród najczęstszych odpowiedzi. Nic dziwnego, bo mówimy o graczu, który koszulkę suskiego klubu zakłada już od ponad dziesięciu lat. Jak sam przyznaje, wywiady to nie jest jego codzienność, a przecież kapitanami zespołów zostają osoby, które mają coś do powiedzenia!

Tomasz Mielczarek: Obejrzałeś już całego Netfliksa?

Kuba Kociołek: Całego jeszcze nie, ale jeśli sytuacja w kraju szybko się nie poprawi, to może zacząć brakować seriali. Narcos już dawno obejrzane, teraz na tapecie Ozark.

Pytanie nieprzypadkowe, bo ostatni miesiąc nie pomagał w zachowaniu aktywności fizycznej. Niepewność co do startu rundy wiosennej raczej nie pozwala odpuścić sobie gotowości do gry. Jak wyglądają Twoje dni, gdy wyjścia z domu są zdecydowanie niewskazane? Brakuje treningów z całą drużyną?



- Ciężko przestawić się na taki tryb życia. Od kilkunastu lat trenowałem 2-3 razy w tygodniu, plus mecz w weekend. Teraz zamiast treningów na boisku, każdy z nas stara się ćwiczyć w domu, żeby utrzymać formę z okresu przygotowawczego. Dodatkowo trener podsyła nam różne zestawy do ćwiczeń. Na pewno brakuje spotkań z drużyną, dlatego raz na jakiś czas organizujemy sobie wideokonferencje, aby móc chociaż ze sobą porozmawiać w większym gronie.

W Babiej Górze jesteś obecny chyba od momentu, gdy po raz pierwszy raz mocniej kopnąłeś piłkę. Przed seniorskim debiutem przeszedłeś całą drabinkę dziecięcych i młodzieżowych grup suskiego klubu. Pamiętasz swoje pierwsze dni w Babiej? Miałeś okazję pograć na zajęciach ze starszymi o rok braćmi Mak?



- Zaczęło się od tego, że przychodziłem z kuzynem pograć na asfaltowe albo boczne boisko. Zawsze trzeba było czekać, aż starsi koledzy skończą swój mecz i wtedy mogliśmy pokopać. Za którymś razem powiedzieli nam, że jeśli tak bardzo zależy nam na graniu, to żebyśmy zapisali się do klubu. Wtedy trenerem żaków był Tomek Kulig, obecny trener naszej Akademii. Tak też zrobiliśmy. Dzięki temu mogliśmy częściej grać, a z czasem nawet ci starsi zaczęli proponować nam dołączenie do meczu. Miałem okazję trenować i grać z Mateuszem, jak i Michałem Makiem. Wyróżniali się już na tle reszty. W ogóle ich rocznik był bardzo mocny, więc ciężko było przebić się do składu.



Niedawno wspólnie podliczyliśmy, że pierwszy raz w składzie seniorów Babiej zagrałeś ponad dekadę temu. Z powodu młodego wieku nie mogłeś nawet legalnie napić się piwa z drużyną. A 2009 rok został przecież zapamiętany w Suchej Beskidzkiej jako jeden z kluczowych w najnowszej historii klubu. Jak wspominasz swój debiutancki sezon?



- Bardzo się cieszę, że mogłem być częścią tej drużyny. Mimo, że nie zagrałem w tamtym sezonie zbyt wielu meczów, to treningi z seniorami dużo mnie nauczyły. Wtedy dla młodego zawodnika było to wielkie wyróżnienie i cieszyłem się nawet, gdy czasami trzeba było nosić sprzęt czy siedzieć cały mecz na ławce. W dzisiejszych czasach zawodnicy wchodzący do seniorów często nie rozumieją pewnych zasad, a to dzięki nim tak naprawdę kształtuje się charakter. Pamiętam, że kapitanem był wtedy Łukasz Mika i to on bardzo pomagał nam wejść do drużyny.
Jeśli chodzi o pamiętny mecz barażowy z Sosnowianką „
na wodzie”, to w czasie, gdy kapitanowie rozmawiali z sędziami na temat możliwości zagrania w tych warunkach, ja pomagałem Adamowi Bucale, gospodarzowi stadionu, malować linie na boisku. Ulewa całkiem je zmyła. Później wszedłem na ostatnie kilkanaście minut i asystowałem przy golu któregoś z braci Magiera, więc ten sezon wspominam bardzo dobrze.



Lekko narazimy się teraz Łukaszowi Mice mało znanym faktem, ale Twoje przywiązanie do barw Babiej sprawiło, że z obecnego składu posiadasz najdłuższy staż w zespole pod względem lat z rzędu. Łukasz miał epizod w Garbarzu, a w Twoim piłkarskim CV widnieje tylko Babia. Były okazje do przenosin na piłkarskiej mapie?



- Myślę, że będzie lepiej, gdy zgodzimy się, że to „Miklosz” ma najdłuższy staż. Nie bez powodu kibice śpiewają, że jest legendą (śmiech). W juniorach była szansa spróbować gdzieś indziej, ale wiedziałem, że kariery piłkarskiej nie chce robić, a z Babią Górą byłem już bardzo zżyty. Nie szło nam wtedy za dobrze, bo w każdej kolejce starsi zawodnicy byli „podbierani” do seniorów. Kapitan opuszcza pokład ostatni, więc nie mogłem zostawić drużyny. Teraz nie żałuję.
Podczas studiów była szansa, żeby pograć w jakiejś krakowskiej drużynie, ale kilku chłopaków dojeżdżało na treningi do Suchej, więc postanowiłem zrobić to samo. Nigdy nie słyszałem o zainteresowaniu lokalnych drużyn. Nie wiem, czy to kwestia braku wystarczających umiejętności, czy tego, że wiedzieli jaka będzie odpowiedź
(śmiech). Na prawie każdy domowy mecz przychodzą moi rodzice oraz dziadek, który dawniej działał w zarządzie Babiej. Nie ukrywam, że moje przywiązanie do klubu to też ich zasługa, dlatego nie wyobrażam sobie gry w innym miejscu.



Połowę z tych 10 lat w barwach Babiej spędziłeś w okręgówce. W tym czasie dwukrotnie miałeś okazję świętować awans klubu o poziom wyżej. Przydarzył się też jeden spadek do A-klasy. Który z tych sezonów wspominasz najlepiej nie tylko pod względem indywidualnych statystyk?



- Zdecydowanie poprzedni sezon, gdzie do ostatniej kolejki rywalizowaliśmy z Astrą Spytkowice. Były lepsze i gorsze chwile, ale pokazaliśmy, że jesteśmy drużyną i zasłużyliśmy na ten awans. Na pewno nigdy nie zapomnę radości kibiców, którzy tak licznie zebrali się wtedy na stadionie i dopingowali nas przez cały mecz. To, co działo się po meczu, też na długo zostanie w pamięci. Żeby wszystko opisać, potrzebny byłby chyba osobny artykuł.



Skoro znajdujemy się już w lekko nostalgicznych klimatach, to może pokusiłbyś się o przypomnienie paru najlepszych nazwisk, z którymi miałeś okazję zagrać? A może to jakiś rywal był dużym wyzwaniem? Wychodziłeś przecież nawet na Wisłę Kraków.



- Przez tyle lat miałem okazję grać z wieloma zawodnikami. Każdy wnosił coś pozytywnego do drużyny, ale pierwsze nazwiska, jakie przyszły mi do głowy przy tym pytaniu, to Michał Pacyga i Robert Starowicz. Ten duet napastników był nie do zatrzymania i myślę, że spokojnie poradziliby sobie w wyższych klasach rozgrywkowych. Michał zawsze wiedział, co zrobić z piłką, gdy dostał ją w polu karnym. Z reguły kończyło się to szybkim ograniem obrońcy i spokojnym wykończeniem. Roberta bali się w lidze chyba wszyscy przeciwnicy i sędziowie. Przy jego posturze potrafił świetnie panować nad piłką i wchodzić w drybling, co rzadko się zdarza na tym poziomie. Sam widziałeś jego bramkę z Sołą w relacji sprzed ośmiu lat. Warto też wspomnieć o lewej nodze Tomka Ścieszki. Śmiało można było wtedy powiedzieć, że wolny sprzed pola karnego to dla „Garego” była stuprocentowa sytuacja. Celowo wymieniłem tylko zawodników, którzy nie grają już w Babiej Górze. Tych, z którymi gram obecnie, to mam nadzieję, że przypomnę, gdy zapytasz mnie o to za jakieś 10-15 lat.

Wśród okolicznych rywali przez ostatnie lata najbardziej wyróżniali się bracia Drobny z Juszczyna. To głównie im były poświęcane odprawy przed meczami z Narożem. Obecnie w okręgówce najlepszymi zawodnikami, przeciwko którym miałem okazję grać, to Paweł Mentel i Michał Puzik z Białki. Pierwszy jest pewnym punktem ich obrony, a drugi, odkąd pamiętam, w prawie każdym meczu niestety strzelał nam gola, chociaż rywalizujemy już od czasów juniorskich. Spośród zawodników Wisły Kraków największe wrażenie zrobił na mnie Marcin Wasilewski. Nie dziwie się, że ma taki szacunek u kibiców drużyn, w których grał.



Masz za sobą także swoisty przegląd szkół trenerskich. W seniorskiej piłce zaczynałeś u Macieja Melzera, później stery objął Jacek Kudzia, którego znałeś już z treningów grup młodzieżowych, dalej mieliśmy Pawła Krzeszowiaka, byłego zawodnika Babiej i Sławomira Bączka, po którym pojawił się obecny do dziś Grzegorz Kmiecik. U kogo były najcięższe treningi?



- Wcześniej był jeszcze Tomek Kulig, Witold Romanowski, Henryk Sochacki i Andrzej Lenartowicz. Każdy z nich miał duży wpływ na moją przygodę z piłką. Trener Melzer dał mi szansę gry w seniorach. Wpuścił mnie na końcówkę meczu barażowego z Sosnowianką, chociaż wynik nie był jeszcze przesądzony. Myślę, że dodało mi to dużo pewności siebie, a to jest bardzo ważne dla młodego zawodnika. Najciężej było u Pawła Krzeszowiaka. Pamiętam do dziś bieganie przez las w śniegu po kolana, czy ostre treningi na siłowni. Czasem zastanawialiśmy się, czy nie jest to Felix Magath w przebraniu (śmiech). Jednak patrząc na to z perspektywy czasu, to bardzo dobrze wspominam tę współpracę i żałuje, że nie mieliśmy wtedy na treningach takiej frekwencji jak teraz. Może wyniki byłyby inne. Od Jacka Kudzi, oprócz umiejętności poruszania się po boisku, nauczyłem się też kilku zagrań, jakich nie znajdziesz w żadnych podręcznikach. Trener Bączek z kolei wniósł dużo nowości do szatni i sprawił, że atmosfera w drużynie stawała się coraz lepsza. To on zasugerował, żebym został kapitanem, ponieważ „Mikloszowi” bardzo często przytrafiały się wówczas kontuzje. Drużyna zaakceptowała ten wybór i mimo ciężkich początków, to z czasem szło nam całkiem nieźle. Obecny trener sprawił, że wielu z nas zaczęło podchodzić do treningów dużo bardziej profesjonalnie. Dotyczy to zarówno zachowań na boisku, jak i w życiu codziennym. Efektem tego był nasz awans w zeszłym sezonie.



Jako stały uczestnik szatni Babiej na przestrzeni ostatnich lat byłeś pewnie świadkiem wielu sytuacji, które dziś krążą wśród zawodników jako anegdoty. Zdradziłbyś którąś z tych, co nadają się do poznania przez opinię publiczną? W Babiej nie grali raczej introwertycy.



- Większości anegdot ze zrozumiałych względów nie mogę zdradzić, ale na pewno ciekawa jest historia Michała Bałosa, który grał z nami przez kilka sezonów. Pojechaliśmy na towarzyski turniej do Lipnicy Wielkiej. Były to chyba wakacje, ponad 30 stopni i ogólnie bardzo luźna atmosfera. Szybko dogadaliśmy się z miejscowymi zawodnikami i kibicami. Może dlatego, że ich drużyna też nazywała się Babia Góra, a w jej szeregach występował Emil Sitarz, były gracz tej suskiej Babiej. Po turnieju organizowany był festyn, na który zostaliśmy zaproszeni. Stwierdziliśmy, że zostaniemy i uzupełnimy „płyny” po ciężkim wysiłku. „Szpokenowi”, czyli właśnie Michałowi, spodobała się pewna dziewczyna. Z tego co pamiętam, to przetańczyli i przegadali całą imprezę. Na koniec zaproponował jej randkę na Babiej Górze. Kilka lat później cała drużyna znowu pojawiła się w Lipnicy, ale tym razem już na ich weselu.



Nie da się ukryć, że każde Twoje wyjście w podstawowej jedenastce lub w trakcie meczu jest od razu zauważone przez trybuny na Mickiewicza. Dla wielu kibiców jesteś „swoim” suszaninem w składzie. Jak widzisz u siebie następne lata piłkarskie? Piłka nadal jako pasja?



- Na tym poziomie jest ważne, by trzon drużyny opierał się na miejscowych chłopakach. Można tu przytoczyć wiele historii, gdzie do klubów ściągana była „armia zaciężna”, po czym lokalni kibice przestali przychodzić na mecze, bo zwyczajnie nikogo nie znali. U nas nikt takiego pomysłu na szczęście poważnie nigdy nie rozważał, więc mamy teraz zawodników z Suchej i okolic. Dzięki temu każdy wie, jak ważne są derby z Halniakiem czy Garbarzem. Większość z nas traktuje piłkę jako możliwość spotkania się z kolegami i odskocznię od codziennych problemów. Przy okazji można dać trochę radości kibicom. Jeśli tylko zdrowie pozwoli, to chciałbym jak najdłużej grać w Babiej Górze. Może uda się Tobie odnaleźć w archiwach wiek najstarszego gracza Babiej, który wybiegł na boisko?



Z Kubą Kociołkiem rozmawiał Tomasz Mielczarek

Adres źródła: https://www.powiatsuski24.pl/sport/pilka-nozna/kuba-kociolek-babia-gora-nie-wyobrazam-sobie-gry-w-innym-miejscu-wywiad/pqw