Z OSTATNIEJ CHWILI
Powiatsuski24.pl zaprasza na naszą partnerską stronę - MalopolskaInfo24.pl po więcej informacji z regionu, a także InfoOnline24.pl po więcej informacji z Polski. Znajdziesz nas na Facebooku!
Dodano dnia 16.11.2023, 18:49
Niewyjaśniona historia zabójstwa mieszkańca Suchej Beskidzkej.
Serdecznie zapraszamy do przeczytania ciekawej historii niewyjaśnionego od prawie 30 lat morderstwa dokonanego w Choczni. Autorem opracowania jest Rafał Kwarciak - Detektyw, który zaczął pisać.

16 listopada 1993 roku w wyniku napadu rabunkowego na stację benzynową w Choczni pod Wadowicami zginał pracownik tej stacji, a drugi został ranny. Od tego brutalnego zabójstwa mija dziś 30 lat. Od 29 sprawa jest umorzona, a mordercy Stanisława Świtka z Suchej Beskidzkiej nie ponieśli kary. To zdarzenie nie było nigdy szeroko opisywane w mediach, dlatego wiedza o nim i możliwości na jakikolwiek przełom są niewielkie. Pisząc ten tekst, postanowiłem podjąć próbę zmiany tego stanu rzeczy.



W Choczni przy DK52 dziś stoi stacja Orlenu (na zdjęciu), ale nie zawsze tak było. w 1993 roku mieściła się tam stacja firmy Benzinex. Miała trzech współwłaścicieli i kilku pracowników. 3 listopada 1993 zatrudnił się tam Stanisław Świtek z Suchej Beskidzkiej. Mężczyzna miał na utrzymaniu rodzinę. Z zawodu był tokarzem. Wcześniej pracował w fabryce, którą zamknięto. Piastował także funkcję ławnika w sądzie. W nocy z 15/16 listopada poszedł trzeci raz do pracy. Jak się okazało po raz ostatni.



Feralnej nocy około godziny 2.15 na stacji pojawiło się dwóch mężczyzn. Praktyką było, aby na nocnych zmianach zamykać drzwi, a klientów obsługiwać przez okienko. Odpoczywający na zapleczu pracownik i zarazem jeden ze współwłaścicieli Jan G. usłyszał krzyk i strzały. Zobaczył jak siedzący przy biurku koło okienka Stanisław Świtek, upada z impetem na ziemię. Schronił się za filarem, krzycząc do sprawców, że zabili jego kolegę. Przez okienko pada kilka kolejnych strzałów, ale Jana G. ochronił przed nimi filar. Sprawcy wybijają szybę i jeden z nich dostaje się do wnętrza budynku. Ukryty za filarem pracownik zapamiętał jego sylwetkę, ubiór, ale bez twarzy. Rzucił w napastnika bliżej nieokreślonym przedmiotem (prawdopodobnie popielniczką albo butelką z olejem). W momencie zamachnięcia się sprawca strzela do niego i trafia w rękę. Następnie podbiega, chwyta za kołnierz, przystawia pistolet i zmusza do wydania pieniędzy. W kasie było ich niewiele. Praktyką właścicieli stacji było odbieranie utargu wieczorem, tak aby w nocy w kasie była niewielka kwota na wydawanie. Tak też było feralnej nocy. Około 22.00 jeden ze współwłaścicieli odebrał ze stacji 200 milionów (dziś 20 000zł ) utargu, a w kasie pozostawił jedynie 15 milionów (dziś 1500 zł). Mniej, więcej właśnie tyle zrabowano.
Po zabraniu gotówki napastnik odprowadził Jana G. w głąb pomieszczenia stacji i zmusił go do położenia się na ziemi. Sam oddalił się przez wybite okno. Z zeznań pracownika wynika, iż bał się od razu ponieść z podłogi. Zrobił to dopiero po chwili. Zobaczył oddalających się pieszo sprawców napadu w stronę drogi głównej.
Kiedy podszedł do kolegi Stanisława Świtka ten jeszcze żył. Na stacji nie było telefonu. Mężczyzna pobiegł w stronę drogi i próbował zatrzymywać przejeżdżające samochody. Żaden z kierowców się nie zatrzymał. Zrezygnowany Jan G. udał się do pobliskiego domu, gdzie zbudził właścicieli. Ci natychmiast wezwali pogotowie i policje. Lekarz karetki stwierdził zgon postrzelonego trzy razy Stanisława Świtka. Na stację już po kilku minutach przyjechali policjanci z Komisariatu w Andrychowie. Zarządzono blokadę dróg. Kontrolowano każdy samochód. Bezskutecznie.
Na miejsce sprowadzono przewodnika z psem tropiącym z komendy w Żywcu. Pies podjął trop pod okienkiem sprzedawcy i po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów w stronę Choczni skierował się w drogę polną w stronę przejazdu kolejowego, a następnie w stronę centrum Choczni. Po dobiegnięciu do głównej drogi w wiosce stracił ślad.
W kolejnych próbach pies po przebiegnięciu drogi krajowej doprowadził policjantów do drogi polnej. Przez pewien czas kluczył także w pobliżu zagajnika w okolicy stacji.


Tego samego dnia Prokuratura Rejonowa w Wadowicach wszczęła śledztwo w sprawie zabójstwa Stanisława Świtka, uszkodzenia ciała Jana G. i kradzieży pieniędzy. Podczas oględzin zabezpieczono kilka pocisków i łusek. Analiza balistyczna wykazała, że strzelano z browlinga 7,65 mm produkcji Czechosłowackiej (popularnej CE - ZET - KI).
Sprawdzenie w bazach Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego dało wynik negatywny. Nikt wcześniej nie popełnił przy pomocy tego konkretnego egzemplarza przestępstwa. Na miejscu znaleziono wiele śladów traseologicznych, które w późniejszej analizie okazały się śladami tylko osób związanych z obsługą stacji. Zabezpieczono przed okienkiem grzebień, który nie należał do nikogo ze stacji, ale nie było na nim śladów linii papilarnych, ani włosów. Przed budynkiem stał także kanister z benzyną, który nie był własnością stacji. W toku postępowania śledczy przyjęli założenie, że sprawcy, aby nie budzić podejrzeń pracownika, zatankowali do niego kilka litrów paliwa. Tym samym uśpili czujność Stanisława Świtka, który nie widział nic dziwnego w tym, że po zatankowaniu sprawca podszedł do okienka.


Do sprawy przesłuchano kilkaset osób. Wśród nich było wielu mieszkańców Choczni, a także kierowcy, którzy feralnej nocy przejeżdżali krajówką między Wadowicami a Andrychowem. Świadkowie nic jednak do sprawy nie wnieśli.
Śledczy ustalili, iż w rejonie stacji w nocy z 15/16 listopada przebywali Tomasz R. i Grzegorz T. z Bielska-Białej. Korzystali nawet z niej, tankując samochód i robiąc drobne zakupy.
Zaznali, że byli w tamtych okolicach, ponieważ poznali w Bielsku - Białej dziewczynę o imieniu Monika z okolic Choczni. Ich zeznania nie były spójne, co zwróciło uwagę śledczych. Przeszukano ich domy, gdzie znaleziono nielegalnie posiadaną broń. Jeden z nich zeznał, iż zakupił ją na targu od Rosjan. To dało podstawy, by podejrzewać, że to oni dokonali napadu.
Policja pojęła próbę odszukania dziewczyny, która mogłaby potwierdzić ich wersję. Wytypowano i przesłuchano kilkadziesiąt nastolatek z Inwałdu, Choczni i innych okolicznych miejscowości uczących się w Bielsku, zwłaszcza blondynek o imieniu Monika. Ich zeznania zazwyczaj kończyły się na dwóch zdaniach: "Nic nie wiem o tej sprawie. Nie znam tych mężczyzn".
Z kolei sami podejrzewani zeznali, że widzieli tej nocy, jadąc w kierunku Wadowic dwóch mężczyzn w pobliżu stacji. Mieli oni być ubrani w ciemne kurtki i spodnie dresowe. Tomasz R. i Grzegorz T. zeznali, że zawrócili w pobliżu przejazdu kolejowego i jadąc w stronę Andrychowa, widzieli przy okienku na stacji mężczyznę. Minęli stacje i zatrzymali się kilkaset metrów dalej na kilkuminutowy postój. Podjęli decyzję, aby ponownie przejechać się w stronę Wadowic. Zauważyli policję i pogotowie jadące w tę samą stronę i zaciekawieni pojechali za nimi, zobaczyć co się stało. W rejonie stacji paliw w Choczni zobaczyli blokadę policyjną i nawet oni zostali poddani kontroli. Nie zawracali już, tylko udali się do Bielska okrężną drogą przez Suchą Beskidzką.
Zeznania obu panów dają mocno do myślenia. Odwiedzanie nieletnich koleżanek w środku tygodnia, o drugiej w nocy wydaje się co najmniej dziwne. Panowie zeznali, że widzieli jadąc od Choczni do Andrychowa radiowozy i karetkę. Zgodzę się z radiowozami, bo na miejsce jako pierwsza przyjechała załoga z komisariatu w Andrychowie. Wątpliwe wydaje się, aby karetka do tego zdarzenia jechała z Andrychowa skoro stacja pogotowia i szpital są w Wadowicach. Nie mam wiedzy czy w 1993 r. była jakaś stacja pogotowia w Andrychowie. Być może przypadkowo akurat była tam karetka i została zadysponowana. Jeśli są wśród czytelników osoby mające wiedze w tym zakresie, to proszę o komentarz albo wiadomość. W każdym razie, jeśli karetka przyjechałaby z Wadowic, to panowie nie mogli jej widzieć na odcinku między Chocznią a Andrychowem. Tomasz R. i Grzegorz T. w zeznaniach mówią o kilkuminutowym postoju, natomiast od napadu do momentu pojawienia się policji minęło 25 minut. Czas dla jednych płynie szybciej, dla innych dłużej. Wątpiące jest to, że szukali dziewczyny w nocy, jeżdżąc między Wadowicami a Andrychowem tam i z powrotem. To, że nie udało się jej odnaleźć, świadczy na ich niekorzyść. Być może nastolatka po prostu bała się przyznać do zawarcia znajomości z jakimiś starszymi mężczyznami. Jeśli jednak faktycznie taka dziewczyna istnieje to może po 30 latach znajdzie w sobie odwagę i opowie czy faktycznie zaprosiła Tomasza R. i Grzegorza T.


Na miejscu zdarzenia zabezpieczono szereg włosów, podobnie jak w samochodzie Tomasza R. i na ubraniach obu mężczyzn. Analiza porównawcza nie dała pewności czy należą do jednego z podejrzewanych mężczyzn. Zaznaczmy, że w tamtych czasach DNA dopiero raczkowało. Nie wiadomo jaki wynik dałoby ponowne badanie dziś. Biegli nie potwierdzili ani nie wykluczyli, że materiał zabezpieczony na miejscu zdarzenia może należeć do jednego z panów. Faktem jest, że na wybitej szybie stacji znaleziono włos, który zdaniem biegłych na pewno nie należał do żadnego z nich.
Ostatecznie Tomaszowi R. ani Grzegorzowi T. nie postawiono zarzutów.
To, że w domu jeden z nich miał nielegalnie posiadaną broń i ich zeznania były rozbieżne, nie było przekonujące dla prokuratury i nie dało ostatecznych dowodów na ich udział w zbrodni. Na pewno jest to jeden z ciekawszych wątków tej sprawy, który ze względu na nieścisłości i nowe możliwości kryminalistyki powinno się ponownie zbadać.
Drugą prawdopodobną hipotezą, jest to, że Stanisław Świtek mógł być jedną z pierwszych ofiar jednej z najgroźniejszych polskich grup przestępczych - gangu kantorowców. Zrobiło się o nim głośno w 2007 roku, po zabójstwie właściciela kantoru i jego syna w Myślenicach. Stworzono specjalną grupę śledczą, która ostatecznie rozbiła grupę. Jej członkowie zostali skazani na wysokie kary za zabójstwa z lat 2005 - 2007, ale śledczy mają świadomość, że lista jest znacznie dłuższa i podejrzewają ich o popełnienie nawet do pięćdziesięciu zbrodni, do dziś niewyjaśnionych. Modus operandi, czas popełnienia morderstwa i fakt, że jeden z członków gangu w 1993 roku pracował w okolicach Choczni tylko uprawdopodabnia hipotezę, że to gang kantorowców mógł dokonać napadu i zabić Stanisława Świtka.
W komentarzu pod postem załączam najbardziej wiarygodny i oparty na faktach materiał o tej grupie, jaki udało mi się znaleźć. Polecam.


Ciekawostką w tej sprawie jest to, że Stanisław Świtek przez wiele lat był ławnikiem przy Sądzie Rejonowym w Suchej Beskidzkiej. Być może doprowadził do skazania kogoś, kto wydał na niego wyrok. Może napad był tylko przykrywką i chodziło o to, aby zabić Stanisława Świtka? Jest to bardzo mało prawdopodobne, ale pewne okoliczności takie jak zachowanie zabitego w ostatnich dniach przed śmiercią dają do myślenia. Stanisław Świtek zachowywał się tak, jakby spodziewał się śmierci. Nikomu jednak nie mówił o tym, aby otrzymywał jakieś groźby.


Sprawa stoi w miejscu od 29 lat. Kilka lat temu syn ofiary postanowił zainteresować nią organy ścigania. Materiały, jakie pozyskał z Bielska i dostarczył do policjantów z Krakowa, zaginęły. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, co się z nimi na stało. Dzięki zmianom w prawie mamy jeszcze kilka lat, bo taka sprawa nie przedawnia się już po 30 latach. Być może pojawią się jakieś nowe informacje.

Materiał o gangu kantorowców:




Autor opracowania: Rafał Kwarciak - Detektyw, który zaczął pisać.
Więcej informacji z regionu znajdziesz tutaj:
malopolskainfo24.pl

Dodaj komentarz
Redakcja Portalu PowiatSuski24.pl informuje, że nie odpowiada za treść komentarzy użytkowników.
Portal zaznacza sobie prawo do usuwania komentarzy, bez uprzedzenia osoby komentującej. Pamiętaj, że w Internecie nie jesteś anonimowy.
Captcha image