Z OSTATNIEJ CHWILI
Powiatsuski24.pl zaprasza na naszą partnerską stronę - MalopolskaInfo24.pl po więcej informacji z regionu, a także InfoOnline24.pl po więcej informacji z Polski. Znajdziesz nas na Facebooku!
Dodano dnia 21.07.2018, 11:24
Tomasz Siwiec SPADEK
Rzecz dzieje się w Stryszawie...

Antek i Franek wrócili do domu dopiero, kiedy dowiedzieli się, że ich matka nie żyje. Nie byli najlepszymi synami, bo nawet nie pofatygowali się na jej pogrzeb, ale w powrocie do domu mieli konkretny cel. Swoje życie spędzali na pochłanianiu nadmiernych ilości różnego rodzaju trunków. Było im obojętne co pili, byle tylko szumiało w głowach.
Z domu wyprowadzili się, ponieważ matka nie tylko zabraniała im pić, ale także - potocznie mówiąc — ganiała ich do roboty. Zarówno Antkowi, jak i Frankowi nie w głowie było rąbać drewno na zimę, czy sprzątać wokół chałupy, zatem woleli wyprowadzić się na suski dworzec PKP i codziennie rano stołować się w miejskich kontenerach. Wrócili do domu, ponieważ podejrzewali, że matka trzyma w domu skarby. Jeden znajdował się w kilkudziesięciolitrowym dymionie, z kolei o miejscu drugiego wiedziała jedynie ona.
Już nie jeden raz próbowali dobrać się do wina, ale staruszka pilnie strzegła swojego skarbu i zazwyczaj kończyło się na srogich batach. Nawet w nocy musiała być czujna jak ptak. Wreszcie zrezygnowali i opuścili dom, zostawiając matkę zupełnie samą. Od tamtej pory minęły już prawie dwa lata. O jej śmierci dowiedzieli się z nekrologów rozwieszonych na tablicach informacyjnych w Suchej Beskidzkiej. Jednak zamiast łez pojawił się chytry plan przechwycenia skarbów. Teraz już nikt im nie przeszkadzał. Mieli chałupę wyłącznie dla siebie. Co prawda była jeszcze siostra Zosia, która kilka lat temu wyjechała za granicę, ale wierzyli, że po pogrzebie wróci ona w swoje strony, a oni będą mogli oddać się przyjemnościom oraz poszukiwaniom.


Franek i Antek cierpliwie czekali, aż skończy się pogrzeb i wszyscy ludzie rozejdą się do domów. Chwilę kręcili się wokół chałupy, aby wreszcie wyłamać drzwi, a następnie wedrzeć się do środka.
- Niepotrzebnie je wyrwałeś – stwierdził Antek. – Przecież teraz i tak jesteśmy spadkobiercami.
- Czym? – wychrypiał Franek.
- Spadkobiercami! Teraz dom należy do nas. Zresztą, nie ma czasu na pogaduchy. Robota czeka.
Oboje popędzili w stronę ciasnej komórki i po chwili ich oczom ukazał się najpiękniejszy widok, jaki widzieli w życiu. Na środku pomieszczenia, pośród sterty szmat i starych mebli stał zakurzony dymion. Chłopy wstrzymały oddech. Antek klasnął w dłonie i ze łzami w oczach zbliżył się do skarbu. Następnie kilkoma zamaszystymi ruchami bracia pozbyli się zatyczki i już po chwili napełnili kubki, które wcześniej zabrali z kuchni.
- Aaahhh! – westchnął Antek. – Jabłkowe!
Pierwsze pięć kubków pochłonęli w kilkanaście minut. Wino było dość mocne, zatem szybko zaczęło szumieć w ich pustych łbach.
Pijacką degustację przerwała siostra Zosia, która wróciła z pogrzebu.
- A ty czego tutaj? – warknął Franek. – Mało ci majątków w świecie?
Zosia pokiwała głową.
- To tak oddajecie cześć matce, która was wychowała, wykarmiła i zapewniła dach nad głową? Przecież ona się chyba teraz w grobie przewraca!
- Zmykaj do tej swojej Ameryki! – ryknął Antek, chwytając za kij od miotły.
- Pogrzeb się skończył! – dodał Franek. – Pora wracać!
Zrezygnowana kobieta wzruszyła ramionami i opuściła swój rodzinny dom. Było jej przykro, że bracia postąpili w taki, a nie inny sposób.
- Najwyższy czas brać się do roboty – stwierdził Antek, przecierając brodę.
Chłopy doskonale zdawali sobie sprawę, że matka każdego miesiąca pobierała rentę i gdzieś w domu znajdowały się zaoszczędzone pieniądze. - Musimy dokładnie przeszukać dom. Centymetr po centymetrze.
Jak postanowili, tak też wzięli się do pracy. Wino szumiało w głowach, więc nie mieli litości dla szuflad i drzwiczek, które wyszarpywali z zawiasów, a zawartość mebli wysypywali na środek podłogi. Przetrzepywali stare fotele i krzesła. Nożem rozpruli pierzyny, poduszki oraz łóżko matki, które stało w pobliżu pieca. Setki piór wirowało pomiędzy coraz bardziej pijanymi braćmi. W przerwach na oddech śmiało polewali sobie z wielkiego dymiona, wprost do metalowych garnuszków.
Wywalili na podłogę wszystkie ubrania, które staruszka przed śmiercią zdołała starannie poukładać na półkach. Antek zrzucił ze stojaka ruski telewizor, niszcząc tylną klapę. Franek wyszarpał stare drzwi z komórki na strychu, ale poza kilkoma zakurzonymi naczyniami niczego tam nie znalazł.
- Przecież musi to być gdzieś ukryte! – warknął wkurzony Antek, nalewając do kubka kolejną porcję wina. Dymion powoli robił się pusty, a chłopom coraz trudniej było ustać na nogach.
- Może zabiła deskami w podłodze? – stwierdził Franek, wycierając zalaną winem brodę.
Po krótkiej przerwie bracia zabrali się do roboty. W szopie na tyłach domostwa znaleźli dwie metalowe brechy, którymi podważali każdą deskę z podłogi. Drewno trzeszczało i pękało pod naporem siły pijaków. Powoli kończyły się miejsca, gdzie można było szukać skarbu. Wkurzony Antek cisnął narzędziem w okno, rozbijając brudną szybę.
- Niech ją piekło pochłonie! – wrzasnął wściekły. — Pewnie zabrała pieniądze ze sobą do trumny. Skąpe babsko – dodał, z ledwością krocząc w stronę opustoszałego dymiona.
Załamani bracia rozlali sobie resztę wina, które osiadło na dnie naczynia i rzucając pustymi garnkami w kąt, opuścili zdewastowane mieszkanie.

Zosia była w szoku po tym, co zobaczyła. Dom znajdował się w takim stanie, jakby przeszedł przez niego huragan. Wszystko zostało zniszczone i połamane. W powietrzu unosił się zapach pleśni i jabłkowego wina. Całe szczęście, że mama już tego nie widzi – pomyślała, obcierając łzy.
Jedyną rzeczą, która się zdołała się uchować w całości, był stojący na środku pomieszczenia dymion. Bracia zapewne byli zbyt głupi albo zbyt pijani, aby się z nim rozprawić. Być może nawet jedno i drugie.
Zosia zbliżyła się do niego i uśmiechnęła się pod nosem. Dobrze znała charakter mamy i przeczuwała, gdzie staruszka mogła ukryć swoje oszczędności. Objęła szyjkę dymiona drżącymi rękami i wyciągnęła go z metalowego koszyka.
Na spodzie kosza znajdowała się wypchana banknotami koperta. Biedna matuchna. Sama sobie z ust odjęła, by dzieciom niczego nie brakło. Świeć panie nad jej duszą – wyszeptała, rozmyślając, na co powinna przeznaczyć te pieniądze. Zapewne mamie należał się solidny pomnik z ciężką, nagrobną płytą, żeby żadnemu pijakowi nie przyszło do głowy szukać pieniędzy w trumnie. Księdzu też wypadałoby trochę odłożyć, aby pomodlił się o rozum dla dwóch braci, którzy jeszcze bardzo długo zastanawiali się, gdzie też matka mogła ukryć oszczędności życia.

Tomasz Siwiec